To niesamowite, naprawdę niesamowite, jak wiele zależy od kilku metrów kabla, kilku calowego ekranu i dwudziestu sześciu liter. Czasem też mikrofonu i słuchawek. Niekoniecznie tych markowych, drogich i z bajerami za tysiące złotych.
Jako osoba ucząca się dosyć egzotycznego języka, jakim jest język japoński, napotykam wiele problemów, z którymi boryka się raczej większość uczniów. Główną udręką jest akcent i zrozumienie tego, co ktoś próbuje nam przekazać. Można znać cały słownik na pamięć, ba, można nawet wyrywkowo o północy cytować go niczym mickiewiczowską inwokacje „Litwo! Ojczyzno moja”, a jednak nawet najlepszy umysł blednie przy podstawowym problemie, jakim jest mowa.
Wytężamy słuch przy nagraniach, powtarzamy i szlifujemy całe zdania, a kiedy już jesteśmy niemal pewni swojej nowo nabytej umiejętności i chcemy jak najszybciej ją wypróbować – wyszukujemy kogoś, z kim można by było porozmawiać. Nawet jeżeli dzielą nas granice państw a często i oceany. Niestety nasz zapał, jak i przeświadczenie o własnych umiejętnościach, szybko znikają, gdy już przy powitaniu czujemy, że coś jest nie tak. Dopiero po chwili rozumiemy, że fonetyka jest dla nas zbyt twardym orzechem do zgryzienia i kompletnie nie rozumiemy, co chce nam przekazać osoba, która siedzi przed monitorem i patrzy na nas wyczekująco oczekując odpowiedzi. W końcu po kilku minutach żegnamy się zdawkowym „muszę kończyć”, wypowiedzianym aż do przesady idealnie w, oczywiście, języku naszego rozmówcy. Wyłączając komputer, siadamy w ciszy, zastanawiając się, gdzie popełniliśmy błąd. Zaraz okazuje się, że błędu nie popełniliśmy, zapomnieliśmy tylko, że nagrane zdania, a prawdziwa rozmowa, to dwa różne światy.
Takim sposobem zaczynamy trzecią fazę nauki. Pierwszą była determinacja, a drugą kodowanie w pamięci setek słów, zwrotów i poprawności gramatycznej tego, co chcemy powiedzieć, lub napisać. Czasami jest więcej takich etapów, ale przy językach niewymagających rysowania rządów kresek i szlaczków, trzy wystarczą. Jaki jest więc ten trzeci? Ano właśnie zrozumienie tego, co ktoś chce nam przekazać. Nikt przecież nie mówi niczym lektor z płyt dołączanych do podręczników. Ludzie nie są ani, idealnymi stworzeniami, ani maszynami, więc logiczne jest, że jedni będą mówić szybko, inni zaś irytująco wolno. Jeszcze kolejni będą seplenić lub zaczną się jąkać. A z takiego jąkania mogą czasem wyjść zabawne sytuacje. W takim razie, kiedy planujemy zacząć pracować nad wymową i słuchem, nie lecimy przecież do kraju, który posługuje się uczonym przez nas językiem, chyba że stać nas na taką eskapadę, zarówno finansowo, jak i czasowo. Najlepszym co możemy zrobić, to włączyć jeszcze raz komunikator, ustawić dany kraj i język i szukać ludzi, z którymi można by poćwiczyć rozmowę, a urażoną dumę wyrzucamy przez okno.
Takim oto sposobem dochodzimy do meritum. Jak to się dzieje, że włączając jeden magiczny przycisk, w ludziach uwalniają się pokłady dobroci, pomoc i chęć nauczenia kogoś czegoś zupełnie za darmo? W dodatku z uśmiechem, sercem i całkiem szczerze. Z chęcią i spokojem ta druga osoba tłumaczy ci, co chciała powiedzieć, pokazuje, na czym powinieneś popracować, na co zwrócić uwagę. Praktycznie rzecz ujmując, staje się twoim przyjacielem.
A ty, po kilkunastu takich spotkaniach zaczynasz rozumieć, że wkuwanie słówek i regułek gramatycznych wcale nie jest takie irytujące, skoro możesz swobodnie porozmawiać ze swoim nowym przyjacielem z drugiego końca świata. Już bez jąkania.